poniedziałek, 9 lipca 2012

Imagin- Liam.

- Nienawidziłam, kiedy kłamał - szepnęłam, ściskając w dłoniach mikrofon. – I kiedy jeździł samochodem zbyt szybko. Kiedy kłócił się z Harry’m o to, kto ma lepsze buty. Nienawidziłam, że zawsze miał rację, wiesz? I kiedy podmieniał nam szczoteczki do zębów. Nienawidziłam, kiedy… - mój głos załamał się, gdy spojrzałam na dębową trumnę, stojącą przed ołtarzem. Przed oczyma miałam uśmiechającego się Liama, który poprawiał swoje niesforne włosy. - …mówił, że mnie nie zostawi. Że nigdy mnie nie zostawi. Nienawidzę go za to, że umarł – łzy ciekły mi ciurkiem po policzkach, a te, które pozostały pod powiekami, przesłoniły mi pole widzenia. Szlochałam jednak dalej, wylewając swoje żale przed całym kościołem, wypełnionym ludźmi. – Nienawidziłam tego, że umiał gotować lepiej ode mnie. I za to, ile emocji wkładał w śpiew. I za to, że zawsze mnie odtrącał – zamknęłam oczy, by odrobinę się uspokoić, jednak na niewiele się to zdało. - Najgorsze jest to… to, że nigdy nie powiedziałam, jak bardzo go kocham. Nigdy nie umiałam tego powiedzieć, choć miałam go na wyciągnięcie ręki. A teraz… teraz nie mam już nic… - opuściłam ręce wzdłuż ciała, a moje kolana stały się miękkie. Upadłam na nie z głuchym łoskotem, przyciskając dłonie do twarzy. Ucisk w klatce piersiowej nasilił się. Po kilku chwilach poczułam, że ktoś delikatnie łapie mnie za ramiona i pomaga wstać. Nie miałam sił, więc Louis wziął mnie na ręce. Wyniósł mnie z kościoła i posadził na ławce, a wkoło mnie zgromadzili się chłopcy. Mówili coś do mnie, ale nie słuchałam ich. Nie słyszałam nic. Nic, prócz śmiechu Liama w swojej własnej głowie.
- Denise – usłyszałam. Znowu mój udręczony mózg robił sobie ze mnie żarty. Znowu go słyszałam. – Denise, spójrz na mnie.
Nie zareagowałam, wiedziałam, że to tylko moje urojenia. Ale potem ktoś odciągnął moje dłonie od policzków. Ujrzałam przed sobą błyszczące, brązowe oczy. To nie mogła być prawda, nie. Nie mogła.
- Louis – jęknęłam. – Ja znowu, znowu go widzę! Nie chcę… idź stąd! – wrzeszczałam jak opętana, zaciskając oczy i potrząsając głową.
- Jestem tutaj – powiedział głos Liama. – Jestem.
- On nie żyje! Umarł, rozumiesz?! Umarł! – miotałam się jak opętana. Przed oczyma miałam ciemność, czułam tylko, jak ktoś przytula mnie do siebie, a po zapachu wody kolońskiej wywnioskowałam, że to mój najlepszy przyjaciel – Lou. Głaskał mnie delikatnie po plecach, starając się uspokoić.
- Nie ma go tutaj – szepnął. – On nie wróci.
Te słowa były kroplą, która przelała czarę. Z mojego gardła wyrwał się histeryczny krzyk, tak głośny, że poczułam, jak dłonie Louisa zaciskają się mocniej na moim ciele. Wstrząsnęły mną dreszcze. Liam był, jest i zawsze będzie sensem mojego życia. Jak mogłam normalnie funkcjonować bez niego?
Poczułam, że odpływam. Zasnęłam z wyczerpania.
Biegłam po skąpanej w blasku słońca łące. Wkoło mnie wznosiły się wiekowe drzewa, kwiaty kwitły, uwalniając upajającą woń, a po niebie sunęły niespiesznie mlecznobiałe obłoki. On gdzieś tu jest, pomyślałam. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawił się przede mną. Jak zawsze utonęłam w głębi jego brązowych tęczówek, a na widok tak dobrze znanego uśmiechu, poczułam, że się rumienię. Nie powiedział nic, po prostu przygarnął mnie do siebie. Wtuliłam twarz w jego obojczyk i zacisnęłam oczy.
- Liam… kocham Cię - szepnęłam. A wtedy on zniknął. Stałam sama, próbując zacisnąć pięści na jego koszuli, ale czułam tylko czyste powietrze. Straciłam go. Tym razem na zawsze. Pomyślałam, że już nigdy nie chcę się obudzić.




1 komentarz: