wtorek, 10 lipca 2012

Imagin- Louis.

Przeczesałam dłonią włosy, uważnie wpatrując się w szczupłą sylwetkę swojej szefowej, która wypuściła głośno powietrze, posyłając mi przepraszające spojrzenie.
- Naprawdę nie zgadzam się być osobą, na której ona będzie się szkolić – powiedział chłopak w pasiastej koszulce, z grzywką opadającą na mu na czoło.
- Panie Tomlinson, podpisał pan dokumenty, w których wyraża pan zgodę na to, aby pańskiej terapii przysłuchiwała się studentka – oznajmiła pani Agnes Martin, brunetka z lekko siwizną o zmarszczonej twarzy, ale wiecznie żywych i wesołych oczach. Teraz jej zmęczenie było w nich aż nadto widoczne.
- Skoro moja obecność panu przeszkadza, to po prostu wyjdę. - Uśmiechnęłam się porozumiewawczo w stronę pani Martin i wstałam z zamiarem opuszczenia pomieszczenia.
- Nie! Stój, to znaczy, proszę się zatrzymać! - krzyknął chłopak nerwowo. Spojrzałam na niego zdezorientowana. - Proszę zostać – dodał i umilkł.
- Na pewno? - zapytałam nieco już zirytowana. Ten tylko kiwnął głową. Westchnęłam cicho, czując, że ten chłopak będzie trudnym pacjentem.
- Mogę mówić do ciebie Louis? Ty również możesz zwracać się do nas po imieniu. - Pani Agnes uśmiechnęła się promiennie. Zazdrościłam jej cierpliwości i tego ciepła, które emanowało od niej na kilometry. Była osobą stworzoną do pracy psychologa, tylko ona potrafiła włożyć w to wszystko tyle uczucia. Pragnęłam być taka jak ona. Przeniosłam wzrok na Louisa, który kiwnął łaskawie głową. Ten chłopak niezmiernie drażnił mnie swoim zachowaniem. „Rozkapryszona gwiazda” tylko takie określenie przychodziło mi na myśl, gdy go obserwowałam. Wiedziałam, że jako młoda studentka psychologii nie powinnam oceniać ludzi po pierwszym wrażeniu, ale niestety, on nie wypadł dobrze, a przecież „pierwsze wrażenie jest najważniejsze”.
- A więc, Louis, co takiego cię dręczy? - zapytała pani Martin, natomiast ja usiadłam wygodniej z zamiarem notowania wszystkiego, co powie chłopak. Ten zmieszał się trochę, spojrzał na mnie niepewnie, a potem przeniósł wzrok gdzieś ponad nasze głowy.
- Rzuciła mnie dziewczyna – powiedział, a ja miałam ochotę się roześmiać. Rozkapryszona gwiazda ze złamanym sercem? Cudownie.
- Louis... czy to przez to wydarzenie popadłeś w alkoholizm i chciałeś się zabić? - Agnes spojrzała na chłopaka z poważną miną. Poruszyłam się gwałtownie. Nie sądziłam, że można być na tyle głupim, aby przez „miłość” pragnąć śmierci.
- To... to bardziej złożone niż się wydaje. - Louis nerwowo przeczesał włosy palcami. Przez moment zrobiło mi się go żal. Miał dwadzieścia jeden lat, sławę, pieniądze, a siedział tu, w niewielkim gabinecie, na brązowej kanapie, przygnębiony i smutny. Ale czyż to nie tacy ludzie korzystali najczęściej z porad psychologa? Wydawało się, że mieli wszystko, lecz w rzeczywistości nie posiadali nic.
- Zacznij od początku, Lou, mamy dużo czasu – powiedziałam cicho, a wszyscy w tym momencie zwrócili na mnie uwagę. Zaklęłam w myśli. Przecież miałam się nie odzywać! Pani Martin posłała mi uśmiech, jak zwykle zresztą. Do końca spotkania milczałam. A Louis nie powiedział nic więcej. Zamknął się w sobie, a każda próba wyciągnięcia z niego czegokolwiek kończyła się niepowodzeniem. Tak wyglądały kolejne spotkania przez tydzień.
- Następną wizytę z Louisem przeprowadzisz ty – powiedziała pewnego dnia pani Martin. Otworzyłam szerzej oczy, nie dowierzając.
- Ale jak to? Pani będzie siedziała razem z nami, prawda? - zapytałam z nadzieją. Kobieta pokręciła przecząco głową.
- On ma jakąś blokadę. Za żadne skarby nie potrafię jej zdjąć. Myślę, że ty dasz radę – rzekła z uśmiechem.
- Ale... ja nie chcę... Nie lubię go – powiedziałam. Po chwili zorientowałam się, jak to zabrzmiało.
- Dlaczego?
- Rozkapryszona gwiazda ze złamanym sercem. Rutyna. Są większe problemy na tym świecie, a on płacze nad utraconą miłością. - Dałam się nieco ponieść emocjom. Pani Martin spojrzała na mnie z dezaprobatą. Skuliłam się pod jej ostrym spojrzeniem. Pierwszy raz w życiu widziałam, żeby patrzyła na kogoś tak... nieprzyjemnie.
- Jeśli uważasz, że Louis po prostu się nad sobą maże, to nie wiem, co tu robisz. Zapamiętaj, że wszystkie problemy, z którymi przychodzą do nas ludzie są równie ważne. Jesteśmy od tego, żeby im pomóc, nie oceniać – oznajmiła sucho.
- Ja... przepraszam.
- Nie wiem, co się z tobą stało. Wcześniej taka nie byłaś. W takim razie... Spotkanie z Louisem będzie traktowane jako egzamin na zaliczenie praktyk. Postaraj się – rzekła kobieta i opuściła gabinet, nim zdążyłam zaprotestować.
Zaklęłam nad swoją głupotą. Pani Agnes miała rację – nie jestem od tego, by oceniać innych. Nie wiedziałam, co we mnie wstąpiło. Jako przyszły psycholog powinnam służyć pomocą, a w tym momencie, zachowałam się jak każda inna osoba, która potrafi tylko komentować, a nie zrozumieć.
Kolejny dzień zapowiadał się dość nieprzyjemnie. Pani Martin wydawała się w dalszym ciągu zła za moje wczorajsze słowa. Miałam wrażenie, że zerwałam między nami tę nić przyjaźni, która narodziła się przez wspólne zainteresowania. Było mi niesamowicie przykro.
Louis zjawił się w gabinecie późnym popołudniem. Zostałam sama, gdyż moja przełożona wyszła na miasto po obiad. Rzuciłam mu nerwowe spojrzenie.
- Witaj, Louis... – zaczęłam, lecz nie zdążyłam dokończyć, bo chłopak wszedł mi w słowo:
-Gdzie Agnes? - zapytał ostro, stając przed biurkiem. Oparł się rękoma o jego blat i pochylił lekko do przodu. Zamarłam. Jego bliskość na chwilę mnie oszołomiła.
- Wyszła. Dziś ja poprowadzę z tobą terapię, Lou. - Starałam się, aby mój głos nie zadrżał.
- Wszystko mi jedno, możemy zaczynać? - Przewrócił oczyma, siadając na brązową, skórzaną kanapę. Zajęłam miejsce w fotelu, tuż na przeciwko niego.
- Nie mogę powiedzieć, że zrobiliśmy jakiekolwiek postępy, gdyż, niestety, niewiele nam powiedziałeś. Louis, uwierz, że ulży ci, gdy tylko wyrzucisz z siebie to, co cię gryzie – powiedziałam z lekkim uśmiechem, obserwując przystojną twarz chłopaka, która teraz zastygła w zastanowieniu.
- Wy nic nie rozumiecie. Myślicie, że tak łatwo jest mówić o tym, co zrobiłem?! Czego tak bardzo się wstydzę?! Nie potrafię spojrzeć w oczy swoim przyjaciołom, tak bardzo ich zawiodłem! Co ze mnie za mężczyzna, skoro załamałem się po nieudanym związku?! - Louis wstał, krążąc nerwowym krokiem po gabinecie. Było mi niesamowicie głupio, przez to co powiedziałam. Widziałam, jak po twarzy chłopaka spływają łzy, nie zasłużył na moje wczorajsze słowa. Nagle naszła mnie chęć, aby go przytulić. Oznajmić, że wszystko jest w porządku, że nie ma się czym martwić. Jednak opanowałam to pragnienie, musiałam zachowywać się jak profesjonalistka.
- Louis, kochałeś Eleanor, prawda? - zapytałam po dłuższej chwili. Chłopak zajął swoje miejsce i spojrzał na mnie uważnie.
- Czy kochałem? Tak, myślę że tak. Ale co to ma w ogóle do rzeczy?
- To, że miłość potrafi namieszać człowiekowi w głowie. I, uwierz, to, że się załamałeś, nie oznacza, że nie jesteś mężczyzną, bo jesteś! Potrafiłeś pokazać swoje uczucia, to wymaga prawdziwej odwagi, której wielu brak. Ale, fakt, że chciałeś się zabić, faktycznie, był najgłupszym posunięciem. Nie można uciekać od swoich problemów, Louis, trzeba starać się je rozwiązać. - Uśmiechnęłam się delikatnie. Chłopak przeczesał włosy dłonią. Umilkliśmy. Po chwili Louis zerwał się z kanapy i w mgnieniu oka opuścił gabinet. Siedziałam oniemiała, wpatrując się w otwarte drzwi, w których po chwili z uśmiechem na ustach pojawiła się pani Martin. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą się stało. Lou zaczął się powoli otwierać i nagle, jakbym powiedziała coś złego, opuścił gabinet. Nie przejmowałam się tym, że prawdopodobnie nie zaliczyłam egzaminu, ale tym, że nie potrafiłam mu pomóc. W oczach stanęły mi łzy, moja przełożona szybko podeszła do mnie i złapała za rękę.
- Dobra robota! Zaliczyłaś! - Posłała mi szeroki uśmiech.
- Co? Ale jak to? - wydukałam, próbując powstrzymać łzy.
- Louis się otworzył – powiedziała, wykładając na stół obiad z pobliskiej restauracji.
- Nieprawda! Wybiegł! Musiałam powiedzieć coś złego! - uniosłam się. Nie zdołałam powstrzymać łez, które spływały po moich policzkach.
- Oszalałaś?! - Agnes objęła mnie delikatnie – Zobaczysz, że wróci.
Ale nie wrócił. Przez następne dwa tygodnie nie pojawił się na żadnej terapii. Agnes uparcie powtarzała mi, że już niedługo chłopak pojawi się w gabinecie, ale nie wierzyłam w to. Chodziłam jak struta. Straciłam chęć do nauki. Zastanawiałam się nawet, czy nie zmienić kierunku studiów. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale świadomość, że nie umiałam pomóc Louisowi niszczyła mnie z każdym dniem.
Pewnego dnia, gdy już zrezygnowana opuściłam budynek, w którym znajdował się gabinet pani Agnes Martin, usłyszałam jak ktoś krzyczy moje imię. Zirytowana stanęłam na środku chodnika. Zauważyłam, jak w moją stronę biegnie zakapturzony chłopak. Gdy był już na tyle blisko, abym mogła rozpoznać jego twarz, zaniemówiłam z wrażenia.
- Louis?! Co ty tu robisz?! - wykrzyknęłam zdziwiona, ale i uradowana. W jednej chwili opuściło mnie przygnębienie, które towarzyszyło mi przez ten cały czas, który nie widziałam chłopaka.
- Szedłem do was, ale... - nie dokończył, bo przerwałam mu szybko:
- Jeśli chcesz to mogę się wrócić, co prawda skończyłam już praktyki, ale to żaden problem – zaproponowałam ochoczo. Louis uśmiechnął się szeroko. Pierwszy raz widziałam, aby uśmiechał się w taki sposób. Zalała mnie fala czułości.
- Nie, nie trzeba. Jeśli nie jesteś zajęta, to może pójdziemy na spacer? - zapytał. Wychwyciłam w jego głosie nutkę nadziei. Skinęłam lekko głową i po chwili ruszyliśmy w stronę londyńskiego parku.
- Chciałem cię przeprosić, że wtedy uciekłem. Po prostu... po prostu uświadomiłaś mi pewne rzeczy i byłem tak zszokowany, że musiałem zostać sam i to wszystko przemyśleć – powiedział, głośno wypuszczając powietrze. Naciągnął bardziej kaptur na głowę. - Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie rozpoznał – dodał, gdy spojrzałam na niego zdziwiona.
- Co takiego ci uświadomiłam? - zapytałam, gdy cisza między nami zaczęła się przedłużać.
- Masz rację: nie można uciekać od problemów, a ja to zrobiłem. Zawiodłem wszystkich, na których mi najbardziej zależy. Jednak to nie to było dla mnie tak wielkim wstrząsem... Uświadomiłaś mi, że ja tak naprawdę nie kochałem Eleanor. Załamałem się po tym wszystkim, dlatego że ludzie zaczęli mnie oceniać. Każdy powtarzał: „A nie mówiłem? Ona leciała tylko na twoja kasę.” Nie mogłem znieść komentarzy fanów, rodziny, przyjaciół. Niesamowicie przykro było mi czytać, gdy ludzie pisali, że nie byłem na tyle dobry, by utrzymać ją przy sobie. Wszystko zaczęło mi się mieszać. Nie mogłem znieść presji otoczenia i wtedy... wtedy sięgnąłem po alkohol, potem był już tylko krok, kiedy próbowałem się zabić. Znalazł mnie Harry, nigdy nie zapomnę wyrzutu w jego oczach. - Louis przerwał, zaciskając pięści. - A więc... to nie przez Eleanor chciałem się zabić, ale przez ludzi, którzy zaczęli mnie oceniać.
Westchnęłam głośno, zawstydzona. Czyż ja też nie próbowałam ocenić Louisa? Powiedziałam na jego temat tyle przykrych słów, a on po prostu się zgubił. Zgubił się w świecie show-biznesu, gdzie panują ostre zasady, a kto nie jest na tyle silny, by im podołać, odpada z gry.
- Louis, cieszę się, że doszedłeś do tego wszystkiego sam. - Poklepałam go po ramieniu. Usiedliśmy na ławkę, patrząc przed siebie.
- Nie, nie doszedłem do tego sam. Ty mi w tym pomogłaś. Otworzyłem się przed tobą, bo nie widziałem w twoich oczach współczucia. Patrzyłaś na mnie normalnie – próbował wytłumaczyć. Skinęłam głową na znak, że rozumiem. - Cieszę się, że cię poznałem – dodał po chwili, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem.
- Ja też się cieszę.. To znaczy, cieszę się, że cię poznałam – dodałam ze śmiechem.
- Myślę, że moglibyśmy być przyjaciółmi – zaproponował z iskrą w oku. Poczułam ukucie w sercu, lecz zignorowałam je. Wyciągnęłam rękę w stronę Louisa.
- To, co... Przyjaciele? - zapytałam. Chłopak chwycił moją dłoń swoimi długimi, silnymi palcami.
- Przyjaciele – rzekł, po czym objął mnie mocno.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz